środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 8



-Czyli tak w skrócie. Ty czytasz w myślach?
-Wow ty to potrafisz skrócić godzinną opowieść. Tak to mniej więcej wygląda
 -Aha dobrze wiedzieć - powiedział jednocześnie ze zdenerwowaniem pocierając rękoma o swoje i tak już przetarte dżinsy
-I co ty na to?- spytałam nie mogąc już wytrzymać napięcia.
-Nie wierzę ci. Tak serio to najgorsza wymówka na świecie.
-Ale to nie wymówka
-To udowodnij mi, udowodnij mi, że to prawda
-Ale jak?
-w tym chyba nie mogę ci pomóc.- odpowiedział. Byłam w punkcie wyjścia. Jak mam mu udowodnić. Chwileczke, przecież to takie proste.
-Josh czekaj – powiedziałam gdy chłopak chciał już odejść- kiedy miałeś pięć lat tata niechcący zabił twoją rybkę, twój ulubiony kolor niebieski, sypiasz ze swoim psem, a na drugie masz Adam. I co teraz mi wierzysz?
-Ale jak..jak to możliwe?
-Sama nie wiem..tak już po prostu jest i nic nie da się z tym zrobić.
-Super
-Czekaj czy ja się nie przesłyszałam, ty powiedziałeś super?
-No tak, a czemu nie, przecież czytanie w myślach to super sprawa
-Też tak kiedyś myślałam, ale to nie do końca prawda
-Dlaczego?
-No takiej mocy można fajnie używać, tylko, że od kiedy je mam nie czuję się bezpiecznie
-Jak to?
-Ktoś mnie ściga i to nie dla żartu, by mnie nastraszyć, to jest poważne i normalnie nigdy tego nie mówię, ale ja się boję.
-Będzie dobrze – pocieszył mnie
-Jedynie jeśli odkryje kto mnie śledzi, co potrafi i czemu mnie śledzi, a potem jak go powstrzymać i dopiero wtedy będzie dobrze – wyrzuciłam z siebie.
-Posłuchaj pierwszy krok do wygranej to spokój, a więc uspokój się
-Już, już, już, jestem spokojna
-Dobrze, co ty na spacer po szkole?
-a do kąd mnie zabierzesz?
-do lasu
-Do lasu, Josh to jest dość dziwne miejsce spotkań
-No właśnie, dlatego my się tam spotykamy
-Okej spotkajmy się przed szkołą.
Jak się umówiliśmy spotkaliśmy się od razu po lekcjach przed budynkiem szkoły.
-Czasem mi się wydaje jakby nasza buda miała tysiąc lat
-Tak jest dość stara, ale tysiąca bym jej nie dała, może dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć- zażartowałam, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Jakieś piętnaście minut później doszliśmy do lasu naprzeciwko mojego domu. Pełen drzew liściastych sięgających aż do chmur i krzaków z jadalnymi jak i trującymi owocami.  Nigdy nie zagłębiłam się w ten las, raczej spacerowałam gdzieś gdzie widać, było jeszcze ulice, ale teraz szliśmy dalej. Ja kroczyłam kilka kroków za Joshem co chwile oglądając się za siebie i patrząc, czy widać jeszcze kawałek ulicy. Las był naprawdę piękny w pewnym momencie szłam z głową wpatrzoną w korony drzew, że aż potknęłam się o wystający korzeń, w rezultacie upadłabym w błoto, ale w ostatniej chwili złapał mnie Josh.
-Jak to jest, ze już trzeci raz uratowałeś mnie?
-Widocznie mam do tego talent – odpowiedział z uśmiechem.
Mama zawsze mówiła mi, żeby zapamiętywać najpiękniejsze momenty z życia i nie pozwolić niczemu zniszczyć tych wspomnień. I właśnie w tym momencie czułam, ze nie chce zapomnieć tego dnia nigdy, ja i mój prawdziwy przyjaciel, nigdy bym się nie spodziewała, ze moje marzenia mogą się tak szybko spełnić i tak wiele zmienia, na lepsze. Jednak jak zwykle bywa z tym moim szczęściem, nie mogę pozostać szczęśliwa, bo gdy już dochodzimy do części lasu która wydaje się o wiele bardziej ciemna niż cześć lasu która właśnie szliśmy i o wiele bardziej mroczna i straszna niż tamta cześć lasu. Tu wydawało mi się, ze krzaki przybierają jakieś dziwne kształty, jakby krzyk, skala w kształcie tasaka i ociekająca z niego krew w postaci wody ze strumienia. Wszystko tu wydawało się takie ciche, a ta cisza wręcz zabijała, gdy po chwili rozlegał się ogłuszający pisk. Zasłoniłam uszy i wykrzywiłam się z bólu próbując nie upaść na ziemie. Po chwili chalaz ustal i mogłam odsłonić uszy. Spojrzałam na Josha, po jego wyrazie twarzy wyczytałam, ze również jest zdziwiony i ma złe przeczucia.
-Nigdy nie widziałam tego miejsca- powiedziałam do chłopaka.
-Mam złe przeczucia, lepiej chodźmy z ta.
-Czekaj. -zatrzymałam go -chce zobaczyć...
-co?
-właśnie nie wiem, ale wiem jedno, nie Bede jak inni, ja chce ryzykować, bez ryzyka nie ma zabawy, słowa Elizy
-skoro tak chcesz, ale jeśli cos nam się stanie to zabije Elizę.
-przykro mi ci o tym mówić, ale to ona raczej prędzej cię zabije - wolałam go jednak uświadomić o strasznej prawdzie. Przecież wszyscy wiedza, ze Eliza jest silniejsza od Josha.
-dobra, ale wrazi jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, od razu się wycofujemy ok?
-jasne, tylko mi się tu nie rozpłacz, to tylko dość dziwnie wyglądający lassa- uspokoiłam go i ruszyliśmy przed siebie.
Przez chwile miałam ochotę zajrzeć do jego myśli. Zobaczyć jego najskrytsze pragnienia i obawy, ale wiem, ze gdybym to zrobiła to wszystko straciłoby swój czar, a on nigdy by mi tego nie wybaczył. Naprawdę trudno nie korzystać z takiej super mocy, to jest strasznie kuszące, dzięki temu nie musze bać się odrzucenia i zawsze wiedzieć co powiedzieć, ale przy Joshu tego nie potrzebowałam, bo i tak zawsze jakoś tak wychodziło, ze wiedziałam co i gdzie powiedzieć.
-Widzisz to tam?- odezwał się nagle chłopak i wskazał gdzieś palcem. To było małe jeziorko pełne ciemnej wody w której nie było widać dna, ale nie było pewne czy jest zanieczyszczona, czy to jedynie taka gra świateł.
-jezioro? Wygląda normalnie.
- nie. Tam - wskazał na cos obok jeziora. To stawało się coraz większe i większe aż uformowała się z niego postać człowieka, a raczej cienia. Tego samego którego spotkałam dzisiaj rano.
-Ej to przez ciebie spóźniłam się na pierwsza lekcje
-to chyba nie czas żeby się żalić - mądrze zauważył Josh
- no fakt, ale to jego wina - zwrocilam sie do niego i wtedy cien odwroci glowe, wiedzialam co zaraz nadejdzie - biegnij, biegnij, biegnij - wrzasnęłam do chłopaka i w momencie gdy ruszyliśmy biegiem cień rzucił się do biegu. Nigdy nie byłam najlepsza w bieganiu, wiec już po kilkunastu krokach byłam zasapana i musiałam się trzymać za bok. Odwróciłam głowę do tylu i zobaczyłam jak cień wyciąga luk i strzale i automatycznie przyspieszyłam, zęby dorównać Joshowi.
-Skąd on wytrzasnął luk?
-nie zajmuj się tym tylko biegnij!
-Lewo! - krzyknęłam do niego
-co?
- unik w lewo- Josh zdążył się odsunąć sekundę przed tym, gdy strzała przeleciał tam gdzie przed chwilą stał.
-Dzięki – uśmiechnął się z ulgą
-Uważaj teraz z drugiej strony, w górę, kucnij, podskocz i biegnij ile sił w nogach – radziłam mu cały czas co ma robić dopóki mojej głowy nie przeszył przeraźliwy zgrzyt. Złapałam się za uszy i krzycząc zemdlałam.

---------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 8 dodany dzień wcześniej, bo leże chora w łóżku. Mam nadzieje, że i ten wam się spodoba, w razie jakichś błędów pamiętajcie, żeby pisać w komentarzach, bo mi zależny na waszej opinii.
Zapraszam również do zakładki pytania do zadawania pytań.
To chyba tyle, do następnej notki, która będzie...nie wiem kiedy. Oczekujcie jej w każdym momencie.
EDIT: Rozdział poprawiony :D

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 7



Mam dosyć historii, filmów, książek i seriali w których dwoje ludzi się przyjaźni, a potem się w sobie zakochują. Przecież to jest już wiadome od początku. Ukradkowe spojrzenia, pocałunki, to wszystko po to, by zadowolić odbiorców. Żenujące, a jednak wciągnęło i mnie. O wiele bardziej wolałabym jak każda dziewczyna która znam lubić komedie, horrory, a nie jakieś denne romansidła. Oglądam te wszystkie seriale, czekam na te pocałunki, bo sama tego chce. Chce w końcu odnaleźć miłość i przeżywać przygody. To jest straszne, zakochuje się w każdym chłopaku u którego nie mam szans. A jednak Freddie dal mi swój numer, może w końcu cos mi się uda.

***

Szlam pustą uliczka w stronę szkoły. Nie wiem czemu wybrałam tą opustoszałą drogę którą nikt nie chodzi, może chciałam pobyć sama, a może przeciwnie, liczyłam, ze w takim miejscu będzie mu łatwiej się ukazać. Komu? Temu kto mógł mnie prześladować. Puste uliczki ,,dzielnicy duchów", jak to niektórzy nazywali to miejsce, a to ponieważ od wielu lat nikt tu nie mieszkał, stoją tylko puste, zniszczone, stare budynki z powybijanymi szybami, były takim idealnym miejscem, by w końcu spotkać swojego prześladowcę. Po chwili zza jednego z zaułków prowadzących na podwórze brzydkiego, ceglanego domku wysunęła mgła, moja mgła. Teraz nie jestem pewna, czy mówiąc ,,mój przeładowca" miałam na myśli ta mgle, czy to co się za nią czai. Tym razem nie uciekłam, zamiast tego otworzyłam plecak i wyciągnęłam cyrkiel.
Jestem idiotka, chce walczyć z kimś kto może być urodzonym morderca zwykłym cyrklem? Chociaż wydaje mi się, ze śmierć z honorem jest jednak lepsza od bezczynnego stania, albo uciekania od nieuniknionego. Pozwoliłam, by biały dym wszedł we mnie i om dziwo nie poczułam żadnego bólu, zamiast tego poczułam przypływ strachu i leku. W każdej chwili zza rogu mogli się wyłonić, no porostu każdy, od małego dziecka po uzbrojonego bandytę. Cisza. Nic nie słychać. Jak to? To czemu wciąż czuje ten przeraźliwy lek?
Nagle niczym bezszelestna istota wyłonił się zza budynku czarny cień i zanim zdążyłam cos powiedzieć rzucił się na mnie. Krzyk wyrwał się z mojego gardła chociaż wydawało mi się jakbym to nie ja krzyczała. Rzuciłam się do ucieczki, ale to okazało się na nic, bo cień sunął szybko i zawsze był o krok przede mną.
Stanęłam nagle. Cienia nigdzie nie było. Automatycznie uspokoiłam się, gdy wyskoczyła mnie zza jakiejś starej zepsutej latarni. Na szczęście zdążyłam się obrócić. Wyciągnęłam mój mały cyrkiel i na ślepo dźgnęłam mocno cień. Nie spodziewałam się żadnego efektu mojej walki, ale ku mojemu zdziwieniu stwor upadł na ziemie, a chwile później już go nie było.
Chyba muszę przeprosić mojego nauczyciela matematyki za śmianie się z jego słów: ,,Pilnujcie swoje cyrkle, one mogą wam się kiedyś przydać". O dziwo miał racje. Chociaż wtedy myśleliśmy, ze to z powodu tego, ze gdy pani Jonson, zakochana w panu od matematyki jak wariatka, goniła go, bo chciała zaprosić go na bal swojej siostrzenicy i rzucił w nią cyrkiel, przypadkiem trafił ja w oko i pani Jonson trafiła do szpitala na dwa miesiące, a teraz chodzi z taka przepaska na jednym oku.
Ochłonęłam i ruszyłam z powrotem drogą do szkoły, a w głowie kłębiło mi się jedno pytanie: Kto, lub co to było?

***

Byłam już prawie na schodach, gdy usłyszałam jak ktoś woła moje imię.
-Rebecca, Rebecca!
Odwróciłam głowę i zobaczyłam biegnącego Josha Collinsa.
-Cześć Josh.
-Siema.
-Masz dziś lekcje na ósmą? - spytałam zdziwiona, pamiętając, ze jego klasa w poniedziałki zaczynała o godzinie później ode mnie.
-Nie, jest już ósma pięćdziesiąt.
-Co?!- wrzasnęłam przerażona - przegapiłam pierwsza lekcje? Rodzice mnie zabija! Dzięki Josh - pożegnałam się i wbiegłam do szkoły, po drodze myśląc nad wytłumaczeniem.
Przepraszam, ze mnie nie było, ale napadli mnie po drodze.
Przepraszam, ale złe się poczułam i zaszłam do babci.
Przepraszam, po prostu napadł mnie dziwny cień, a jak go znalazłam, a to akurat proste, zaprowadziła mnie tam moja mgła tropiąca.
Nie to beznadzieja, przecież jeśli by mnie napadli to pani zadzwoniłaby do rodziców, na policje, jeśli bym powiedziała, ze byłam u babci to kazałaby mi do niej zadzwonić, a jeśli chodzi o trzecia opcje to nawet, by mi w to nie uwierzyła. W tym przypadku nawet prawda nie jest dobrym rozwiązaniem
-Rebecca!- rozległ się ponownie glos Josha
-Co?- spytałam zirytowana
- Mogę ci pomoc.
-Jak to?
-Mam pomysł, zaufaj mi
-Ufam- odpowiedziałam mu, a on uśmiechnął się jakby z nadzieja

***

-Rebecco czy to prawda? – odezwała się w końcu wychowawczyni. Moja pani wychowawczyni jest naprawdę fajna, młoda, więc nas dobrze rozumie. – czy to prawda, że Josh chciał żebyś wpadła do niego przed szkołą i cię zagadał?
-Tak – odpowiedziałam nieśmiało. Wolałam nie patrzeć na moją panią kiedy kłamałam. Nie dość, ze okłamywałam moją wychowawczynię, to jeszcze wykorzystywałam Josha, który był dla mnie taki miły, nawet nie wiem dlaczego.
-Dobrze, nie mogę cię za to ukarać Josh, ale musze o tym pogadać z twoją wychowawczynią
-Rozumiem proszę pani
-A teraz idźcie na lekcje – poradziła nam pani i wyszła z pokoju nauczycielskiego
-Wciąż nie mogę zrozumieć czemu się za mnie wstawiłeś
-Uznałem, że musiałaś mieć ważny powód dla którego się spóźniłaś, a jak ja wezmę winę na siebie to ominie cię kara
-To fakt, miałam ważny powód
-Jaki?
-Właśnie to tak jakby tajemnica
-Tajemnica dla kogoś kto właśnie uratował ci skórę?
-No dobra, powiem ci, ale nikomu się nie wygadaj, obiecujesz?
-Obiecuje 
------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i mamy rozdział 7, nie wiecie nawet jak ja wam jestem wdzięczna za te miłe komentarze i wszelkie uwagi. Oczywiście wśród tego zdarzył się jeden komentarz który sprawił, że padłam ze smiechu. Jeśli już piszecie komentarz to uzasadnijcie swoją odpowiedź.

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 6



Weszłam do domu zamykając za sobą drzwi, które jako jedyne w tym momencie chroniły mnie przed wiatrem szalejącym na dworze. Ściągnęłam buty, kurtkę i ruszyłam do salonu. Nie znalazłam tam ani mamy ani taty za to był tam mój starszy, leniwy brat Gabe.
-Gdzie rodzice? –spytałam chłopaka
-Nie wiem- odpowiedział wpatrzony w konsole
-Nie powiedzieli ci?
-Powiedzieli
-I jak znam ciebie, nie słuchałeś ich?
-Dokładnie- jego obojętność na moje pytania wprowadzała mnie w szał.
-Wiesz co, mam cie dość, idę do siebie
-Zanim pójdziesz, mama kazała ci poskładać pranie
-O, ale to już usłyszałeś
-Znasz mnie, słyszę co chcę. No Kopciuszku zabieraj się do roboty
-Odwal się ode mnie! – odkrzyknęłam do niego i ruszyłam do łazienki.
Mój kochany starszy braciszek który czasami wydaje się być dobry, a czasami wręcz głupi spędził cały dzień na tej swojej konsoli, jedynie o trzeciej przeniósł się na telewizor, bo leciała jego ulubiona kreskówka, a potem znów wrócił do gry. W pewnych momentach zastanawiałam się co siedzi w jego głowie… zaraz przecież ja nie muszę się już więcej zastanawiać, dzięki moim mocom szybko odkryje jego myśli.
Jeśli ktoś z was zastanawiał się kiedyś co myśli wasz brat, o to są przykłady:
Godzina 04:00 po południu
Zabije was wy zombie, jesteście taki głupie jak kapusta, ta kłaniajcie się przed mistrzem, wielkim zabójcą zombie!
Godzina 04:30 po południu
Co by tu zjeść. Płatki, nie ma, tosty, nie ma, czekolada, nie ma… Rebecca!!
Godzina 05:00 po południu (kiedy już nakarmiłam mojego starszego brata).
Włosy na żel, perfumy, koszula, ta jesteś piękny.

***

-Wychodzę na randkę- zawołał do mnie Gabe
-Znowu? Która to już dziewczyna w tym tygodniu? –spytałam oburzona schodząc na dół
-co poradzę dziewczyny…
-tak wiem, kochają cię, dobra idź już, nie każ Serenie na siebie czekać – rzuciłam w jego stronę
-Ale ja nie mówiłem z kim idę na randkę
-Po prostu jesteś taki przewidywalny – skłamałam
-Jesteś dziwna, chociaż to żadna nowość – odpowiedział i wyszedł
-Tak i mówi to gości który wyciera swoje smarki w spodnie! – krzyknęłam kiedy jeszcze był na podjeździe. Ciekawe czy mnie usłyszał.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tu wyszedł taki krótki rozdział pod tytułem ,,Dzień z moim bratem'', mam nadzieje, że mimo wszystko się spodobał, bo wydaje mi się, że jest zabawny. 
A teraz z innej beczki: strasznie przepraszam blogi na które ostatnio nie wchodziłam, ale mam szlaban na bloga i tylko od czasu do czasu mogę się dorwać do laptopa.
Również przepraszam za wszelkie zaistniałe błędy.

Obserwatorzy